MAMA czyli transformacja od „chcę bobasa” przez „chcę być mamą” do „jestem mamą”
Zaczęło się 1,5 roku temu, kiedy pierwszy raz do mojego partnera powiedziałam w pełni hormonów i emocji „Oo Krzysiu ja chcę bobasa”. Byłam wtedy przekonana, że to właściwe uczucie. Jednak wtedy było w nim dużo frustracji i ogromnej chęci posiadania. Nie szło to z miejsca, z którego tak naprawdę chciałam żeby szło. Ciągle też czułam, że nie jest to odpowiedni czas. Ale czułam, że zaczęła się we mnie transformacja. Głęboko ogień zapłonął. Zaczął z dnia na dzień i z miesiąca na miesiąc, wraz z pojawianiem się dni płodnych w moim cyklu wywoływać ogromną burzę hormonów. Nie byłam sobą, a w mojej głowie huczało „ja chcę bobasa”.. Trwało to z pół roku. Na pewno ciężko było ze mną przebywać. Aż nagle coś kliknęło w moim systemie emocjonalnym i coś się zmieniło. Wtedy pojawiło się w całej mnie, w całym moim polu energetycznym „chcę być mamą”. Wtedy poczułam jak cały mój organizm zaczął podróż przygotowującą się do tego wydarzenia. Pomimo, że nie wiedziałam kiedy to nastąpi. Ale wiedziałam, że nic nie jest w stanie zmienić tego uczucia. Czułam, że zostanie mamą pozwoli mi rozwinąć na nowo skrzydła mnie jako kobiety, ale także cały mój świat, światopogląd i cały system energetyczny. Bo od pewnego czasu miałam pozorne uczucie w sobie, że stoję w miejscu. Gdzie tak naprawdę wszystko płynęło pięknie i swoim najwspanialszym życiem, to było coś takiego we mnie, co potrzebowało dostać kopa. Nowy zastrzyk energii. Nagle poczułam, że chcę przygotować przestrzeń w sobie pod tego dzidziusia. Zdecydowałam się uporządkować w sobie na głębokim poziomie tematy i energetycznie oczyścić siebie i swoje pole energii- zaczęłam terapię metodą HITT (hipnointegracyjna psychoterapia głębi Wernera Meinholda). Zaczęłam się zmieniać. Zaczęło się wszystko zmieniać we mnie w środku jak i dookoła mnie. I czułam w sobie pełną otwartość, aby duszyczka przyszła do mojego łona wtedy, kiedy będzie chciała. I przyszła. I dokładnie wiem, kiedy stało się to magiczne wydarzenie. I wiem dokładnie co czułam. Kiedy spacerując nad wodą przyszedł wynik pozytywny czułam jakie głębokie wzruszenie ogarnęło całą moją przestrzeń. Całą mnie na każdym najgłębszym poziomie. Wtedy zaczęła się podróż która już na zawsze odmieni moje życie. Podróż, która jest największym błogosławieństwem dla każdej kobiety. To jak powstaje nowe życie w łonie. Jak łono prawdziwie przebudza swoją energię. Seksualną, ale tak naprawdę energię twórczą, najwyższą z najwyższych energii dostępnych człowiekowi. Później ta przestrzeń nigdy nie będzie taka jak wcześniej. Wraz z pojawieniem się istoty w moim łonie, pojawiło się coś co odczułam jako „nakładkę” na mój system emocjonalny. Odczuwałam siebie, ale także drugą reakcję na każde doświadczenie, które mnie spotykało. Czułam siebie .. i czułam nowe życie, które już odczuwało. Ciąża nie była dla mnie łatwa. Była ogromnym wyzwaniem. Przede wszystkim poczułam, jak bardzo pragnę chronić tą małą istotkę w moim łonie. Jak reagować odpowiednio na to, w jaki sposób się ze mną komunikuje z łona. Nagle chciałam mieć więcej przestrzeni dla siebie. Mniej na sesje i terapie innych. Więc bez wahania już wtedy zmniejszyłam ilość sesji i zaczęłam skupiać się na tym co mi służyło. Na każdej sesji zapalałam wspierającą świecę dla istotki, aby wspierała ją energetycznie. Dzidziuś o to poprosił. Zaczął się intensywnie komunikować. Mówił tak żywo z łona. Tak wyraźnie. To uczucia, których nie dało się pomylić z niczym innym. Kiedyś nigdy bym nie podejrzewała, że można tak wyraźnie to czuć i tak głęboko. Każdy dzień ciąży był wyzwaniem zdrowotnym dla mnie. Moje ciało i mój system emocjonalny zawsze wcześnej transformował poprzez ciało. I nie było inaczej w trakcie ciąży. To było najtrudniejsze. I stale towarzyszące uczucie i myśl „żeby było bezpiecznie dla istotki”. Transformowała się każda komórka mojego ciała. Każdy schemat myślowy. Czułam jakby moje komórki nerwowe w ekspresowym tempie zmieniały swoje połączenia. Niebywałe uczucie. A im bliżej było daty porodu, tym głębiej czułam jak dojrzewam. Jak terapia, którą przechodziłam w trakcie ciąży ugruntowywała mnie w mojej energii, ale też tworzyła więź z dzieckiem. W trakcie mojej hipnozy wybrał sobie imię Maciej. I wiedziałam, że nie mogę go zmienić. Bo to on wybrał. A już wtedy do tej najwyższej energii w moim łonie miałam ogromny szacunek. I piękne było to jak dawał mi przestrzeń, kiedy przerabiałam swoje rzeczy. Ale kiedy coś dotyczyło jego to bardzo jasno komunikował swoje potrzeby. Z dnia na dzień byłam coraz bardziej gotowa. Coraz bardziej pragnęłam już spotkać się z Maciejem, który był już tak bliski mojemu sercu. Ciążę nadzorowała najwspanialsza położna o jakiej mogłam tylko zamarzyć. Holistyczna, naturalna z niesamowitą wiedzą i doświadczeniem- Martyna Polcyn- Łętowska. Wysłuchiwała mojej transformacji od samego początku z ogromnym szacunkiem ciekawością i głębokim czuciem tego co jej przekazuje. Nadszedł dzień porodu. W nocy pojawiły się pierwsze skurcze. Były intensywne. Co 10 min i trwały około minuty. Nad ranem co 5 min i dalej trwały około minuty. Myślałam, że poród przyjdzie bardzo szybko. Jednak.. miało być ciut inaczej. Przestrzeń i najwyższa siła zawsze wie, co jest najlepsze w danym momencie i dla danej osoby. Skurcze stałe takie same trwały cały dzień… nie zmieniały nasilenia. Musiałam ufać. Musiałam czekać. Musiałam po prostu być i czuć. Raz na piłce. Raz na joni saunie. Raz po prostu w objęciach partnera. Z każdą chwila i z każdym oddechem coraz głębiej w sobie i w coraz większym oczekiwaniu aż wezmę Maciusia w objęcia. Skurcze nasiliły się dopiero wieczorem. Zmęczona po całym dniu trwałam dalej. Stały się intensywne i przyjechała Martyna. Zaproponowała metodę, aby pomóc rozwarciu. Nie miałam zawahania. Ufałam jej w pełni. Czułam to jak od początku w naszej komunikacji energia między nami płynęła swobodnie. Gdzie najważniejsze było dla mnie szczere opowiadanie jej co się we mnie dzieje przez całą ciążę zaraz przed porodem i w trakcie. I to była podstawa. W trakcie ćwiczenia Martyna masowała mi biodra, a ja zaczęłam czuć. Czuć jak wszystko, co dotknęłam wcześniej na swojej terapii i wszystko czego kiedykolwiek doświadczałam w swoim życiu zaczęło się uwalniać. A tym samym, jak moje łono zaczyna otwierać się gwałtownie i szybko. Jak wszystko to uwalnia się i robi przestrzeń na przejście najwyższej energi przez moje łono, aby przynieść życie na świat. Jak otwieral się kanał energii. Jak wzbijam się na najgłębsze z możliwych przestrzeni energetycznych mojej istoty. Kiedy już wszystko przemknęło mi przed oczami. Jak całe moje życie ukazało się w jednym momencie. Jak otworzył się kanał życia i śmierci w tym samym czasie. Nieskończona przestrzeń.. wtedy moje ciało zapragnęło wody. Wody, wody i wody… Zaczęłam pić dużą ilość. I ta woda oczyściła każdy zakamarek każdej z tych przestrzeni. Poczułam gotowość. Wtedy przeszliśmy do basenu, który znajdował się w salonie. Woda koiła. Woda pomagała w przepływie. Woda zabierała mnie głęboko. Z czasem skurcze stawały się intensywniejsze. Jednak ta chwila ciągle przedłużała się i przedłużała…A dalej nie było skurczy partych. Pojawiła się już taka duża bezsilność z ciała i także energetyczna z wycieńczenia, z niewyspania. Mój partner wtedy okazywał mi ogromne wsparcie. Był stabilną siłą, która z ogromną miłością i czułością trwała u mego boku. W pełni ze mną energetycznie zaangażowany w proces narodzin naszego owocu miłości. Powinnam coś zjeść, ale jakoś nie potrafiłam. Moje ciało chcąc mieć jak największe połączenie z tamtą przestrzenią nie chciało się uziemiać. Jedzenie mnie uziemia. Sprawia że świadomość jest mocno ugruntowana tu na ziemii. Jednak ja dryfowałam po przestrzeniach bardzo wysoko. I wtedy pojawiły się skurcze parte. Czułam jak pragnę urodzić. Jak moje ciało w pełnym skupieniu pragnie wydać istotę na świat. Obecność Martyny dawała niesamowite poczucie bezpieczeństwa. Z ogromną harmonią w sobie doradzała i działała proponując pewne rzeczy. Nic na siłę. Wszystko w pełnej zgodzie z moim ciałem i energią przestrzeni. Kiedy główka wychodziła na kilka razy i kiedy ciałko Maciusia tak samo, Martyna wiedziała dokładnie jak postępować w pełnym spokoju i szacunku do istotki i do mnie. Tak aby wspomagać proces, a nic nie wykonywać na siłę. Ale tak, aby wszystko było najbezpieczniejsze dla mojego łona i dziecka. Dokładnie czuła to co się we mnie zadziewa. Wiedziała jakich słów użyć, aby najlepiej do mnie trafić i dawać siłę. Była w pełni połączona z procesem jaki się zadziewal. To jest coś co wyróżnia ją wśród położnych. Czuć, że ona w pełni tym jest. I pisząc to dalej mam do jej osoby ogromną wdzięczność i wiem że ona już ze mną pozostanie. Do niej.. do mojego ciała…Do siebie samej…Do mojego partnera... I do Maciusia, który cały czas się ze mną komunikował, że wszystko u niego okej pomimo tak długiego porodu (od pierwszych nieregularnych, ale intensywnych skurczy minęło 31h jak przyszedł na świat). Czułam jak w tym porodzie uwalnia się mój największy potencjał, jak łącze się ze swoją największą siłą jaka we mnie drzemie. Jak rodzę się na nowo. Jak staje się mamą. I kiedy Maciuś wpadł w nasze ramiona… Moje i Krzysia. Poczułam jak ogarnia mnie przeogromne szczęście. Uczucie, którego nie da się opisać. Kiedy łzy same ciekną strumieniami… Jest niewyobrażalne zmęczenie, jeszcze większa duma, ale największa miłość i otwartość. I uczucie trzymania w rękach swojego największego skarbu. Naszego najwspanialszego owocu miłości. Miłości, która jako pierwsza otworzyła w pełni moje serce i takiej, która każdego dnia naszego wspólnego życia, przed pojawianiem się Maciusia otwierała moje łono, aby móc zasiać tam ziarenko miłości. Tak oto „jestem mamą” i wiem, że tak naprawdę największa transformacja zachodzi każdego dnia, kiedy patrzę tej malutkiej istotce w oczy i nie potrafię być inaczej niż w „tu i teraz” u boku mojego najwspanialszego mężczyzny, który tworzy ze mną każdą z tych chwil.
Takiego odczuwania i takiego porodu życzę każdej kobiecie i każdej parze.
Wdzięczność wdzięczność i jeszcze raz wdzięczność.
Agnieszka Kulesza